Co prawda nie udało mi się zakończyć żadnej robótki, ale dzisiejszy dzień mogę zaliczyć do bardzo udanych:
- ulepiłam jakieś 300 szt. pierogów różnego rodzaju - ku ogromnej radości swojej i reszty rodziny
- rozpracowałam dwa super fajne wzory na grubaśne włóczki, powstaną z nich kominy, otulacze, czy jak to zwą na Raverly: cowl - tu jakoś nikt nie podzielał mojego zadowolenia
- znalazłam pomysł na cudowną włóczkę z którą "walczę" od kilku dni - to andes dropsa - a już miałam bezpowrotnie spisać ją na straty i wrócić do drutów kaliber 2,5.
Niby nic wielkiego a cieszy, chyba należę do tego gatunku ludzi, którym do szczęścia trzeba na prawdę niewiele...A może szczęścia nie trzeba daleko szukać? Pozdrawiam Wszystkich, którzy tu zaglądają
To wielka sztuka cieszyć się z pozornie małych rzeczy, ale ja na szczęście też tak mam :) Wtedy łatwiej się żyje, prawda?
OdpowiedzUsuńAniu!, Andes na straty, toż to grzech! Jakbyś tak miała zrobić to ja się nim zaopiekuję. Ale wierzę, że jednak dasz radę :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę tych pierogów...
O tak Madziu o wiele łatwiej, samemu ze sobą i innym z nami:)
OdpowiedzUsuńKasiu to zapraszam na pierogi, może tak się odwdzięczę za przepis na pewną robótkę?